Te wakacje były zwariowane pod wieloma względami. W końcu we włoskich Alpach poszukałem chwili spokoju i wytchnienia. Nie zawiodłem się, choć po kilkumiesięcznej przerwie w ćwiczeniach, kondycja fizyczna nieco spadła. W planach było kilka wypraw w wyższe partie gór. Udało się zrealizować dwa cele, trzeci z powodu złej pogody musieliśmy przełożyć na następny rok.
Szlaki są świetnie oznakowane, utrzymywane w bardzo dobrym stanie. Tłumów na nich powyżej stacji kolejek właściwie nie ma, choć to bardzo znana część Tyrolu Południowego. Kogo interesują tylko panoramiczne widoki, po opuszczeniu gondoli zasiada od razu na tarasie kawiarni czy restauracji. Zwolennicy wspinania się dalej na własnych nogach, mogą skupić się na utrzymaniu rytmu oddechu i spokojnym podziwianiu piękna szczytów.


























Pospolite zwierzęta gospodarskie jak krowy, konie czy kozy na wysokości ponad 2 tys. mnpm prezentowały się jakoś szlachetniej, cieszyły się swobodą przemierzania hal, nieznaną ich pobratymcom z zagród i obór. Pełne były godności i cierpliwości dla podekscytowanych spotkaniem z nimi ludzi z dalekich nizin. Schroniska z dobrą kawą i solidnymi daniami w całkiem akceptowalnej cenie czekały na wędrujących w pobliżu szczytów i na skrzyżowaniach szlaków.
Schodząc, zatrzymywaliśmy się przy drewnianych krzyżach, charakterystycznych dla tych okolic. Niektóre z nich pełniły funkcję lokalnych miejsc pamięci, czego historyk, nawet na wakacjach, nie mógł nie przeanalizować…
Tym razem zabrałem dwa aparaty analogowe i jeden film (Ilford4p). Zdjęcia robiłem obiektywami stałoogniskowymi 28 i 35mm. Zleciłem wywołanie, nie miałem na to wolnego czasu. Edycję zdjęć ograniczyłem do minimum. W sumie zużyłem 8 rolek filmu, w następnych wpisach opublikuję zdjęcia z innych miejsc.