Przynajmniej raz w życiu należy udać się do Mekki fotografów, miasta Wetzlar, leżącego w landzie Hesja. Oskar Barnack zbudował tu aparat małoobrazkowy, tu też wykonanał pierwsze zdjęcia prototypem późniejszego słynnego aparatu Leica. By przekonać się, że miasto mimo upływu wielu dziesięcioleci niewiele się zmieniło, można wziąć zdjęcia z początku wieku i porównać je z dzisiejszym obrazem. Jednak to, co było możliwe w czasach Barnacka i jeszcze całkiem niedawno, dzisiaj podlega rosnącym ograniczeniom. O ich zasadności trzeba dyskutować. Czy zdjęcie ilustrujące ten blogowy wpis zapowiada nową erę fotografii? Nie, nie jest źle wykonane, ma oddawać problem, z którym wczoraj zostałem skonfrontowany. Osobiście uważam, że to była absurdalna sytuacja, ale po kolei?
Fotograficzna Mekka
Gdybym miał wskazać miejsca związane z historią fotografii, Wetzlar, miasto w Hesji, byłoby na czele listy. Dzisiaj trochę jakby zaspane, z leniwie toczącym się życiem codziennym. Przed prawie stu laty to tutaj narodził się jeden z najnowocześniejszych aparatów małoborazkowych, Leica. Mimo upływu lat Leica w swoich kolejnych wcieleniach jest nadal sprzedawana. Na obrzeżach miasta powstał nowoczesny kompleks zakładów tej firmy (przedstawię go bliżej w kolejnym wpisie). Wetzlar to Mekka fotografów i miłośników fotografii. Należy tu po prostu przyjechać choć raz. W trakcie wędrówki po mieście pielgrzymujący wyznawca tej sztuki co rusz natyka się na miejsca przypominające początki słynnej formy. Można mieć nawet wrażenie, że za chwilę spotka O. Barnacka, który właśnie przystępuje w skupieniu do odpowiedniego ustawienia swego rewolucyjnego aparatu.
W oparach fotograficznego absurdu
Spacer malowniczymi uliczkami Wetzlar jest więc przyjemnością i ucztą dla oka. Zabrałem oczywiście aparat i miałem zamiar zrobić kilka zdjęć. Nie tyle interesowali mnie ludzie, których zresztą z powodu aury nie były na ulicach zbyt wielu, a miasto i jego zabytki. Już zabierałem się do sfotografowania jednej z fontann, gdy nagle tuż obok mnie nie wiadomo skąd pojawiła się pewna dama, gromko domagając się skasowania ostatnich zdjęć, na których rzekomo miała być. Zaskoczyła mnie całkowicie. Ani się tej kobiecie nie przyglądałem, ani nie zrobiłem jej zdjęcia. Na stanowcze żadanie pokazałem nawet na monitorze ostanie zdjęcia. Kobieta z uporem twierdziła, że choć jej nie widać, to na pewno na tych zdjęciach jest i w związku z tym mam je skasować. Nie widziałem ku temu powodów, co przedłużało coraz bardziej absurdalną wymianę zdań. Wreszcie niepogodzona z brakiem sukcesu kobieta odmaszerowała w sobie znanym kierunku. Zapewne odeszła przekonana, że aparatem skraść chciałem jej duszę?
Przyszłość fotografii
By oddać ewentualne skutki takich żądań ze strony przypadkowych przechodniów, dokonałem odpowiedniej operacji na zdjęciu jednej z ulic Wetzlar. Czy taka jest przyszłość fotografii? Czy do każdego wizerunku potrzebujemy zgodę? Każdy z nas wykonuje niezliczoną ilość zdjęć. Potrafię zrozumieć reakcje na wykonywanie niechcianych i niezamawianych zdjęć z bliskiej odległości, czy pseudoportretowych. Nawet tych wykonywanych na ulicy w bliskim ujęciu. Wtedy uzyskanie zgody jest dla mnie oczywiste. Ale czy muszę też mieć na uwadze przechodzące mimochodem, całkiem przypadkowe osoby? Być może miałem wczoraj do czynienia z przewrażliwioną osobą (nie rozpoznaną przeze mnie gwiazdą?). Jednak pani ta domagała się ode mnie nie tylko skasowania zdjęcia. Wyrzuciła z siebie coś na kształt protestu przeciwko inflacji zdjęć i braku kontroli nad tym, kto je wykonuje. W przeszłości robił je przede wszystkim licencjonowany fotograf, głównie w atelier. Zainteresowała mnie sytuacja prawna w Polsce i Niemczech w odniesieniu do tych zagadnień (swoboda twórcza fotografa w przestrzeni miasta). Z tych też powodów tekst opublikuję w obu wersjach językowych.